
01 wrz Niezwykła historia! Dziedzic postanawia uratować całą wieś!
1 września 1939 roku wszystko już wiadomo – Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę! – Wiadomość o wybuchu wojny zastała Franciszka Saskowskiego w pałacu w Popowie Ignacewie – mówi Janina Kryszak (rocznik 1930). W ciągu kilku godzin dziedzic decyduje się na wdrożenie w życie planu, który przygotował kilka tygodni wcześniej. Postanowił ewakuować pracowników swojego majątku wraz z rodzinami (łącznie kilkadziesiąt osób) na bezpieczne tereny. Jego wybór padł na… Protektorat Czech i Moraw!
Przypomnijmy, że Protektorat Czech i Moraw był autonomiczną jednostką administracyjną utworzona 16 marca 1939 przez niemiecką Rzeszę z okupowanych od 15 marca 1939 roku Czech, Moraw i Śląska Czeskiego.
Decyzja niezwykła! Wydaje się jednak, że F. Saskowski miał wszystko doskonale opracowane.
– 1 wrześniu ludzie zaczęli uciekać z Popowa Ignacewa, bo im powiedziano, że tu będzie front. Wszystko to działo się zanim jeszcze dotarli tutaj Niemcy. Zrobił się wielki szum ale jak się okazało nic nie było. Ale ludzie pouciekali – wspomina Janina Wojnowska (rocznik 1930) z Popowa Tomkowego i dodaje, że niektórzy mieszkańcy dotarli pod Kalisz, a inni pod Kutno.
W tym całym zamieszaniu, dziedzic nakazał swoim pracownikom zapakować na wozy najpotrzebniejsze rzeczy (sam również przygotował wóz, którym powoził Walenty Budnik) i ruszyć w drogę. – Franciszek Saskowski, z matką Anną, wziął samochód z kierowcą i kazał wszystkim jechać za sobą do Protektoratu Czech i Moraw. Miał tam ponoć kupioną ziemię, jakiś majątek i dlatego wszyscy pojechali – opowiada Marian Wojnowski (rocznik 1928) z Popowa Tomkowego, przed wojną mieszkający w Popowie Ignacewie.
Po wyjeździe, w majątku zostały jedynie cztery osoby: Kazimierz Szczepański, Michał Wojnowski (ojciec Mariana) oraz jeszcze jeden mężczyzna, pracujący przed wojną w kopalni we Francji (stamtąd otrzymywał emeryturę – w Popowie Ignacewie mieszkał z siostrą) oraz jedna kobieta (niestety nie udało mi się ustalić ich nazwisk).
Kolumna wozów ruszyła w kierunku Mogilna. – Jak dotarliśmy do Wyrobków, które należały do Antoniego Saskowskiego, brata Franciszka, to tam już nikogo nie było. Oni też uciekli, ale nie wiem gdzie. Cały czas latały nad nami samoloty niemieckie i nas ostrzeliwały. Pojechaliśmy wtedy do Strzelna, które minęliśmy, a za Strzelnem była droga w lewo na Warszawę. Dalej był tor kolejowy. Przejechaliśmy przez ten tor i skierowaliśmy się do lasu. Tam nocowaliśmy – wspomina M. Wojnowski. – Gdy byliśmy w lesie, to dojechał do nas rowerem mój ojciec i powiedział, że trzeba konie podkuć i wracać do Popowa Ignacewa. Ale wśród nas był kowal Michał Kopczyński, który stwierdził, że dziedzic kazał jechać, to pojedziemy. I tak się dłuższą chwilę spierali, aż w pewnej chwili widzimy, że jedzie samochód, a w nim dziedzic Saskowski. Zatrzymał się i powiedział, że musimy wracać, bo nie można już dojechać do Protektoratu, ponieważ Niemcy zamknęli wszystkie drogi. I Saskowski razem z nami wracał – dodaje.
– Gdy wybuchła wojna to my uciekliśmy. Dojechaliśmy do lasu, 14 km za Strzelno. W drodze byliśmy 9 dni – dodaje J. Kryszak.W drodze powrotnej – był już 9 września – gdy cała kolumna dotarła do Mielna, natrafiła tam na oddziały niemieckie, które zatrzymały wszystkie wozy. – Gdy dojechaliśmy do Mielna to tam stali już niemieccy żołnierze. My nie mogliśmy się z nikim dogadać. Dopiero mój ojciec do nich podszedł i powiedział, że mówi po niemiecku. Niemcy przepuścili młodzież, dzieci i kobiety – wspomina M. Wojnowski i dodaje, że Niemcy zapytali jego ojca, czy może gwarantować, że na tych wozach nie ma żadnej broni.
– Ojciec powiedział, że nie wie co jest na wozach. Wtedy Niemcy zrobili rewizję na wszystkich wozach i na jednym z nich, przy jadącej tam kobiecie znaleźli broń. Ale kobiety nie zabrali, tylko zatrzymali chłopaka który powoził – zaznacza M. Wojnowski. – W tym czasie przez Mielno jechał Wacek Szczepański, w eleganckich butach, bo to syn włodarza Kazimierza Szczepańskiego. Jego Niemcy wzięli za szpiega i także zatrzymali – podkreśla. – Na koniec przeszukali wóz Saskowskiego. Powoził nim W. Budnik i na tym wozie miał skrzynię. Była zamknięta. Niemcy rozwalili kłódkę i znaleźli w skrzyni rzeczy osobiste Saskowskiego. Ale odkryli też dwie wiatrówki i za to Budnika zatrzymali – dodaje.
Jak opowiada M. Wojnowski, dowodzący oddziałem Niemiec podszedł do jego ojca i powiedział, by załadowali wszystko na wozy i jechali dalej, by nie było dalszych aresztowań. – To był taki starszy Niemiec, uczestnik I wojny światowej i dogadał się moim ojcem, który także uczestniczył w tej wojnie – mówi M. Wojnowski i wspomina, że na tej samej drodze zostali później zatrzymani dwaj bracia Płoszyńscy z Wągrowca i komornik sądowy z Kcyni.
Wśród uciekinierów znalazł się też ksiądz i jego Niemcy zatrzymali za to, że nie był w sutannie. – Ten ksiądz pochodził z Paterka koło Nakła nad Notecią. Przyjechał do Popowa Ignacewa w odwiedziny do swojego kolegi, ks. Edmunda Wesołowskiego. A potem furmanką chciał się dostać na pociąg do Gniezna i zatrzymano go w Mielnie – mówi ks. Stanisław Różniak.
O losach Polaków zatrzymanych w Mielnie już za tydzień.
(fh)
(Powyższa historia została opisana w książce Karola Soberskiego pt. „Skarb Dziedzica”)