
15 lut Gdzie pogrzebano pacjentów „Dziekanki”?
Ta zbrodnia popełniona przez Niemców w latach II wojny światowej pochłonęła w Gnieźnie – oficjalnie – ponad 3 tysiące osób (nieoficjalnie może być to liczba nawet trzykrotnie wyższa). I co dziwne, przez ponad 70 lat nikt się nie interesował losem pacjentów szpitala „Dziekanka” – bo o nich mowa. Dopiero w 2004 r. udało się odkryć pierwsze „doły śmierci” w lasach koło Mielna, gdzie pogrzebano około 500 osób. A co z pozostałymi pacjentami? Wokół tego tematu ciągle jest jakieś tabu…
W tym roku mija czternaście lat, gdy po raz pierwszy zobaczyłem „doły śmierci” w lasach nowaszyckich, dziewięć lat gdy przeprowadzono tam badania archeologiczne i pięć lat, gdy postawiono tam pomnik upamiętniający pogrzebanych w 1942 roku pięciuset pacjentów szpitala „Dziekanka”. Ale te ostatnie pięć lat to moje dalsze poszukiwania miejsc w których Niemcy w latach II wojny światowej pogrzebali ponad 3100 pacjentów. Dzisiaj chcę przedstawić Czytelnikom – w pigułce – efekty tych poszukiwań.
O moich pierwszych poszukiwaniach, prowadzonych w latach 2004 – 2009, które doprowadziły do badań archeologicznych w lasach nowaszyckich koło Mielna i odsłonięciu tam w 2010 roku pomnika ku czci pacjentów „Dziekanki” więcej można przeczytać tutaj.
„Doły śmierci” w Mielnie to jest pierwsze i jak na razie jedyne udokumentowane miejsce w powiecie gnieźnieńskim, gdzie Niemcy grzebali zamordowanych pacjentów szpitala psychiatrycznego w Gnieźnie – tam w 1942 roku pogrzebano 499 pacjentów. Nadal jednak brakuje miejsca pogrzebania 3157 pacjentów „Dziekanki”, których zamordowano w latach 1939 – 1943.
Akcja „T4”, czyli zbrodnie na pacjentach szpitali psychiatrycznych Zanim jednak przybliżę te miejsca, kilka słów o genezie całej tej okrutnej zbrodni dokonywanej przez Niemców w czasie II wojny światowej. Zbrodnie dokonywane na pacjentach szpitali psychiatrycznych realizowane w ramach tzw. akcji „T4”, nazistowscy funkcjonariusze określali mianem „eutanazji”.
Celem programu była eliminacja ludzi określanych jako „niezdolnych do współżycia społecznego wiodących żywot niegodny życia”. Zdaniem niemieckiego prawnika Karla Bindinga i psychiatry Alfreda Hochego osoby przewlekle chore psychicznie to tylko „puste ludzkie skorupy”. Wydana w 1920 roku praca pt. „Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens” („Wydanie zniszczeniu istot nie wartych życia”) w znacznym stopniu przyczyniła się do swoistego preludium wydarzeń z okresu II wojny światowej. Pod koniec września 1939 r. w Zoppot (Sopocie) Adolf Hitler podpisał z datą wsteczną 1 września, pismo sankcjonujące zagładę chorych: „Kierownik Kancelarii Rzeszy Philipp Bouhler i dr med. Karl Brandy otrzymują jako odpowiedzialni polecenie takiego rozszerzenia uprawnień imiennie wyznaczonych lekarzy, aby nieuleczalnie – po ludzku sądząc – chorym, przy krytycznej ocenie stanu ich choroby, można był zapewnić łaskawą śmierć”.
Program „eutanazji” określony został kryptonimem akcji „T4”, a nazwę akcja wzięła od miejsca berlińskiej siedziby kierownictwa operacji Tirgartenstrasse 4. Program zaczęto realizować na terenie Niemiec i Austrii od stycznia 1940 roku. Opracowanie nowych metod zabijania ludzi wymagała od Niemców nabrania doświadczenia i dokonania wielu prób. Po 1 września 1939 roku poligonem do tego typu zadań stała się okupowana Polska. Tutaj bowiem nie będąc przez nikogo kontrolowanym Niemcy mogli doskonalić i opracowywać nowe metody eksterminacji ludności na szeroką skalę. Na ziemiach polskich włączonych do Trzeciej Rzeszy, Niemcy zaczęli mordować pacjentów szpitali psychiatrycznych już na przełomie września i października 1939 roku.
Lasy w okolicach Wierzyc
O tym, że pacjentów „Dziekanki” grzebano w lasach koło Wierzyc dowiedziałem się w 2010 roku od pani Zofii Niewiadomskiej, która pracowała jako pielęgniarka na „Dziekance” w latach 1934 – 1940. – W szpitalu Niemcy zaczęli mordować chorych w październiku i listopadzie 1939 roku – wspominała. – Widziałam, jak esesmani dawali pacjentom zastrzyki. Kobietom pod pierś, a mężczyznom w ramię. Po tych zastrzykach pacjenci byli mocno otumanieni i w takim stanie ładowano ich do ciężarówek, w których wisiały już butle, prawdopodobnie z gazem i wywożono w kierunku na Poznań. Gdy puste samochody wracały, to między sobą Niemcy mówili o Wierzycach – opowiadała mi w 2010 r. Pani Zofia. – W jeden samochód ładowano około 40 osób – dodaje.
Z jej opowiadań wynikało też, że jesienią 1939 roku do szpitala trafiło około 200 Żydów spod Łodzi oraz ponad 30 – jak ich nazywano – Kulparków. – Byli to ludzie bez rąk, bez nóg, ogoleni na łyso – wspominała Pani Zofia. Dzisiaj już wiemy, że osoby zwane „Kulparkami” to byli pacjenci Szpitala Psychiatrycznego Kulparków pod Lwowem.
– W szpitalu pracowałam do 21 stycznia 1940 roku, kiedy to zachorowałam na zapalenie opon mózgowych i zostałam zwolniona z pracy. Wówczas już w szpitalu było niewielu pacjentów. A z tymi ostatnimi gdzieś pojechały też moje koleżanki, pielęgniarki z tego zdjęcia, które pan widzi. One już nie wróciły. Pewnie gdzieś też zginęły wraz z pacjentami – uważała moja rozmówczyni.
Wszystkie te osoby wraz z polskimi pacjentami „Dziekanki” (w sumie około 1200 osób) zostały – w okresie od października 1939 r. do stycznia 1940 r. – zamordowane i pogrzebane prawdopodobnie gdzieś w lasach w okolicach Wierzyc. Listę wówczas zamordowanych zapisał w notesie tzw. „czarnym zeszycie” (książka ewakuowanych w niewiadomym kierunku i przeniesionych) – znajdującym się obecnie w szpitalnym Muzeum – jeden z pielęgniarzy, Sylwestra Foremskiego.
Kolejne miejsce mordu w lasach nowaszyckich
Nowy trop w moich poszukiwaniach przyszedł w 2012 roku wraz z e-mailem od mieszkanki Nakła nad Notecią – Pani Pauliny, który przeczytawszy artykułu o badaniach w Mielnie napisała do mnie: – Mój dziadek, rocznik 1898, znał bardzo dobrze te wydarzenia. Był zatrudniony w majątku p. Wendorffa. Prowadził księgowość. Z opowieści rodzinnych pamiętam również nazwisko zarządcy majątku – Kalmeier (niestety nie wiem, czy zapis tego nazwiska jest prawidłowy). Miejsce kaźni pacjentów Dziekanki mój dziadek zaznaczył wyrytym na drzewie wielkim krzyżem. Nigdy nie byłam w tym miejscu – czytamy w jej mailu. – Dziadka nie znałam. Urodziłam się po jego śmierci. Wszystko to wiem z relacji mojej mamy – rocznik 1935. Jak twierdzi, po wojnie, chodziła tam po barwinek, aby robić z niego wieńce na uroczystości kościelne – dodaje.
Po przeczytaniu tego maila, udałem się do pana Henryka Pujanka, który walnie przyczynił się do odnalezienie w 2004 r. „dołów śmierci”. Pan Henryk przez 40 lat był gajowym w tych lasach i nikt lepiej od niego nie zna tych terenów. Gdy zajechałem do Nowaszyc i zapytałem pana Henryka o miejsce, gdzie rośnie barwinek, pan Henryk powiedział: – W tych lasach jest tylko jedno takie miejsce!
I pojechaliśmy z panem Henrykiem w to miejsce i naszym oczom ukazała się polana o powierzchni około hektara, porośnięta barwinkiem. – W tym miejscu był dawniej cmentarz, prawdopodobnie z XIX wieku, poewangelicki – opowiadał pan Henryk. – Tutaj rosły potężne dęby, ale one zostały w latach siedemdziesiątych XX wieku ścięte. Widać tu jeszcze pozostałości po tych drzewach. Wówczas też cały ten teren został przeorany, dlatego dzisiaj już żadnych nagrobków nie widać, wszystkie albo są pod ziemią, albo zostały rozkradzione – dodaje.
Z naszych wstępnych poszukiwań nie udało się odnaleźć żadnych innych drzew na których znajdowałby się wyryty krzyż. – Moim zdaniem te większe drzewa, jak wspomniałem, w latach siedemdziesiątych, zostały wycięte – podkreśla H. Pujanek.
Miejsce z barwinkiem charakteryzuje się też tym, że jest tutaj łatwy dojazd od szosy bydgoskiej, a co za tym idzie, Niemcy mogli łatwo dostarczyć ciała zamordowanych pacjentów.
Innym potwierdzeniem, że w czasie II wojny światowej do tych lasów Niemcy kierowali transporty samochodów ciężarowych jest wpis, który odnalazłem w „Kronice Szkoły Podstawowej w Mielnie”, autorstwa Floriana Kierzkowskiego który pracował jako nauczyciel w Mielnie od 1928 r. – Nad drogą prowadzącą z szosy bydgoskiej do drogi wiodącej przez las do Nowaszyc odbywały się jakieś szatańskie praktyki hitlerowskie. Las był obstawiony przez wojsko i przez dłuższy czas był wstęp tam wzbroniony. Działo się to jesienią 1943 roku. Jest prawie pewnym, że mordowano tam i grzebano na miejscu ludzi – czytamy w kronice.
Warto podkreślić, że jest to druga wzmianka w tej kronice związana z grzebaniem ludzi w lasach nowaszyckich. Wcześniej można znaleźć wpis mówiący: – Świadczą o tym doły z resztkami kości, tylko, że zwłoki zalewano jakimiś płynami, który spowodował szybki i całkowity rozkład.
Czy ta polana z barwinkiem kryje pomordowanych pacjentów „Dziekanki”? Bez specjalistycznych badań nie będziemy w stanie tego ustalić.
Sprawa tego miejsca czeka na dalsze badanie.
Dlaczego nie ma ciał?
Podczas badań w lasach nowaszyckich w 2009 roku nie natrafiono na żadne ciała. Dlaczego? Wymaga to wyjaśnienia. Otóż w obliczu zbliżającej się klęski, Niemcy postanowili zacierać ślady dokonanych przez siebie zbrodni. W ramach tak zwanej akcji „1005” w kwietniu 1942 roku władze niemieckie zarządziły rejestracje miejsc pochówku ofiar na terenach okupowanych. W związku z sygnałami płynącymi z Kraju Warty o wydostawaniu się zwłok ze zbyt płytko wykopanych grobów Heinrich Himmler w maju 1943 roku rozkazał „pozbyć się prochów w taki sposób, aby w przyszłości nigdy nie dostarczyły informacji co do liczby zgładzonych”. W tym celu powołano specjalne komanda, które miały niszczyć ślady zbrodni, a zwłoki wszystkich pomordowanych miały być wydobyte i spalone.
Zapomniana zbrodnia
Być może wielu Czytelników zada pytanie: dlaczego przez ponad 70 lat od zakończenia wojny, nikt nie próbował szukać miejsc grzebania pacjentów „Dziekanki”? Dlaczego dopiero w 2004 roku autor tych słów rozpoczął te poszukiwania? Dlaczego po odnalezieniu „dołów śmierci” w lasach nowaszyckich i postawieniu tam pomnika, nikt oprócz mnie, nie interesował się dalej tym tematem? Dlaczego, mimo, że znane są nazwiska tych ponad 3 tysięcy osób zamordowanych przez Niemców, żadna z instytucji nie chce zająć się poszukiwaniem miejsc tych zbrodni? Odpowiedzi na to pytanie jest wiele…
Szeroko o tych prowadzonych przeze mnie poszukiwaniach i odkryciach związanych z tym temat, można przeczytać w mojej, wydanej w 2017 r. książce pt. „Zapomniana zbrodnia”
Karol Soberski
Fot. K. Soberski